top of page
la-vuelta-a-espana-kolarska-corrida-b-iext71927790.jpg

VUELTA (NIE)ZMIENNĄ JEST

Opublikowano: 07.09.2021 17:10

     Jakoś tak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w porównaniu do “różu” na Giro i “żółtka” na Tour de France koszulka lidera Vuelty to jest taki gorący kartofel. Nawet patrząc tylko i wyłącznie na zmiany liderów w ostatnich latach to Vuelta charakteryzuje się najwyższą średnią takich zmian. Choć tegoroczna edycja gdzie tych zmian z pozoru też niby nie było mało akurat plasuje się raczej niżej niż wyżej. Prym wiedzie tutaj rok 2011 z 10 zmianami lidera i 9 kolarzami przewodzącymi w wyścigu (w ostatniej edycji 5 mian, 4 liderów).

     Nie można jednak powiedzieć żeby zakończony wyścig nie dostarczył zmienności sytuacji i emocji. Ktoś powie, gdzie te emocje? Pprfzecież Roglič miał wygrać i wygrał. No ok, ale jednak na początku co rusz wysoko meldowali się kolarze, o których można było myśleć, że spokojnie będą próbowali utrzymać miejsce w dziesiątce z uwagi na swoje możliwości jazdy w górach. I jakoś zawsze stoję całym sercem za takimi zawodnikami. Niestety zarówno Rein Taaramäe i Kenny Elissonde jak również później Odd Christian Eiking z tej dziesiątki wypadali z wielkim hukiem. Jedyny któremu ostatecznie lokatę w Top 10 udało się dowieźć był Guillaume Martin (choć i on tak ledwo, ledwo – 9 miejsce).

Kwintesencją tego jak Vuelta wyglądała był natomiast etap 20. Przyglądam się kolarzom już ponad 20 lat (może nie jakoś bardzo długo), ale takiej końcówki sobie nie przypominam.

     Jeśli chodzi o sam przebieg wyścigu to miałem małe Deja Vu z tegorocznego Tour de France. Zarówno tam jak i teraz drugi tydzień wyścigu kolarze z klasyfikacji generalnej jakoś tak intensywnie odpoczywali (poza atakiem Primoža Rogliča na 11 etapie), i mam takie wrażenie, że jak lider i jego grupa w tych drugich tygodniach postanawiali jechać wyścig w miarę spokojnie to potencjalni pretendenci zamiast w tym momencie zaatakować grzecznie się dostosowywali.

Druga kwestia to zmarnowany potencjał etapu numer 18. Choć wpływ na to miał pewnie akurat odcinek rozegrany dzień wcześniej na Covadonga. Problem w tym taki, że umiejscowienie na trasie wyścigu takich podjazdów na metę dzień po dniu raczej nie kończy się nigdy dobrze bo powoduje tylko tyle, że kolarze dobrze wiedzą, że jeden dzień mogą iść w trupa, a drugi się trochę oszczędzać i przyjechać na remis, a emocje z oglądania na tym cierpią. Na Gamoniteiru Bernal niby fajnie nawet zaatakował, ale jednak nie dał rady odczepić z koła rywali, a potem tempo narzucane przez Seppa Kussa było takie żeby Primož Roglič nie miał problemu z odpowiedzią na kolejne ataki. I było to widać gołym okiem bo grupa lidera ani nie odrabiała do jadącego wówczas z przodu Lopeza, a z tyłu dojeżdżali kolejni zawodnicy. Jeszcze odnośnie tego etapu to jakoś nie do końca przekonuje mnie jeszcze (nie mówię, że to się nie stanie bo postęp jest widoczny) ta zmiana sposobu jazdy Movistaru, bo owszem, jeden z kolarzy tej ekipy odrobił na tym etapie część strat do lidera, ale zrobił to jednak ten, który i tak był dalej w klasyfikacji generalnej. Pytanie czy to była kwestia samopoczucia tego konkretnego dnia czy może jednak błędu taktycznego drużyny.

Chwała zwycięzcy! Bardzo liczyłem na to, że Egan Bernal w przeciwieństwie do tegorocznego Giro tym razem to właśnie w trzecim tygodniu wyścigu będzie najmocniejszy i jednak będziemy mieli jeszcze walkę o tryumf w wyścigu to jednak Kolumbijczyk nie był aż tak mocny, choć nie można mu zarzucić, że nie próbował. Choć muszę przyznać, że Primož Roglič do klasy swojego zwycięstwa i dominacji przekonał mnie jednak dopiero w ostatniej chwili (dosłownie) bo jednak widok lidera wyprzedzającego wicelidera na czasówce w Wielkim Tourze jest jednak dość niecodzienny i zapadający w pamięć.

Inni zawodnicy, którym do tej mojej pamięci udało się zapisać w tegorocznej Vuelcie to na pewno

Michael Storer (gdyby jeszcze ten trzeci etap udało mu się wygrać), Magnus Cort Nielsen (on dał radę), Rafał Majka (absolutnie fenomenalny, samotny rajd), Fabio Jakobsen ze swoim pięknym powrotem, broniący dzielnie czerwonej koszulki Odd Christian Eiking (swoją drogą to już trzeci Norweg w ostatnich latach, który melduje się wysoko w Grand Tourze, po Tobiasu Fossie – 9 w Giro 2021 i Carlu Fredriku Hagenie – 8 w Vuelcie 2 lata temu), a także Gino Mäder. Szwajcar na tym piątym miejscu w generalce znalazł się znienacka jak czołg, a w dodatku sprzątnął w ostatniej chwili Eganowi Bernalowi białą koszulkę, choć oczywiście nie byłoby to możliwe gdyby nie jechał równo przez całe trzy tygodnie. Wynik tym bardziej warto docenić bo Mäder pomagał przecież Jackowi Haigowi. Ten zaś zostaje dopiero drugim Australijczykiem (po Cadelu Evansie – 3 miejsce w 2009 roku) na podium Vuelty, a czwartym (po Evansie, Richiem Porte i Jaiu Hindleyu) w pierwszej trójce Wielkiego Touru.

Zmienił się trochę tegoroczny wyścig dookoła Hiszpanii pod względem tego, że jednym z jego znaków rozpoznawczych w ostatnich latach było to, że nazwisko wyrabiali sobie tacy kolarze z drugiego, lub trzeciego szeregu, a w tej edycji do takowych zaliczyłbym chyba jedynie Michaela Storera. Niezmienna pozostała za to charakterystyka trasy Vuelty i bardzo dobrze bo to jest coś co zdecydowanie od Giro i Touru ją odróżnia i uważam, że warto na to dalej stawiać.

Jeszcze jeden szczegół odnośnie wyników, Damiano Caruso dołączył do Tima Merliera i Ci dwaj kolarze jako jedyni w tym roku wygrywali etapy na dwóch wyścigach trzytygodniowych, Merlier na Giro i Tourze, a Caruso na Giro i na Vuelcie.

     Mam taką refleksję odnośnie przyszłego roku i kalendarzy startowych dwóch Słoweńskich bohaterów sezonu. Tadej Pogačar po dwóch wygranych ma szansę zostać szóstym zawodnikiem (jeśli oczywiście nie liczymy kolarza o siedmiu niezwycięstwach) z trzema wygranymi rok po roku wyścigami Tour de France (wcześniej dokonywali tego Louison Bobet, Jacques Anquetil, Eddy Merckx, Miguel Indurain i Chris Froome). Primož Roglič może zostać jednak pierwszym w historii, który wygra 4 razy z rzędu hiszpańską Vueltę, a w sumie czwartym z czterema z rzędu wygranymi na tym samym Grand Tourze. Na Giro i na Vuelcie taka sztuka nie udała się jeszcze nikomu, na Tour de France takim osiągnięciem mogą poszczycić się Anquetil, Merckx oraz Indurain. Zastanawiam się czy Roglič znęcony taką szansą nie postawi jednak na kombinację Giro-Vuelta. Zwłaszcza, że po dwóch niepowodzeniach może odpoczynek od Francji dobrze by mu zrobił. W takiej sytuacji Pogačar miałby bardzo ułatwione zadanie w drodze po trzeci tytuł w Wielkiej Pętli. Pytanie czy oni w ogóle na takie rzeczy patrzą, czy mają to w głębokim poważaniu. Ale jeśli nie to w przyszłym roku możemy być świadkami bitew o kolejne kroki w historii kolarstwa.

Tekst powstał w oparciu o obserwacje wyścigu przez ekran telewizora, niestety bez dostępu do informacji ze środka wyścigu, czy też możliwości bycia na miejscu. Jedynymi bonusami były nagrania pana redaktora Adama Probosza na kanale youtube TurDeTur, oraz wiadomości dziennikarskie, które trafiały na grupę Wkręceni w Kolarstwo na facebooku głównie za sprawą pana redaktora Mariusza Czykiera.

Innymi słowy patrząc przez zwykły pryzmat kibica.

Kolarstwo: Info
IMG_20210814_193656_698.jpg

WYŚCIG ZMIENIONEJ TOŻSAMOŚCI

Opublikowano: 15.08.2021 22:15

     Przez lata Tour de Pologne wyrobił sobie reputację wyścigu znanego z dwóch rzeczy. Po pierwsze szansy na przedstawienie się światu przez młodych zawodników. Wystarczy wspomnieć takie nazwiska jak Daniel Martin, Peter Sagan, Michał Kwiatkowski, Marcel Kittel, Petr Vakoč, Fernando Gaviria, Sam Oomen, Álvaro Hodeg czy Jonas Vingegaard. Po drugie wyścigu, który rozgrywa się na sekundy.

     Tegoroczna edycja jest jednak sporym odstępstwem od norm jakie znamy. Sama trasa jaką zaproponował tym razem dyrektor wyścigu Czesław Lang mocno się różni od tych z ubiegłych lat. Wyścig miał dłuższe etapy, został poprowadzony przez inne rejony Polski, nie było takiego typowo górskiego etapu, no i wróciła jazda indywidualna na czas. Paradoksalnie mimo tego, że trasa była w mojej ocenie łatwiejsza niż te z poprzednich sezonów to wyścig nie rozegrał się na tak małych różnicach jak się przyzwyczailiśmy. W ostatnich latach tylko Remco Evenepoel i Tim Wellens wygrywali z takimi, no, nazwijmy to „solidnymi przewagami” (choć triumfy Rafała Majki, czy Pietera Weeninga też były dosyć przekonujące). No, a czy zakończona przed paroma godzinami impreza wykreowała jakieś kolejne, potencjalne gwiazdy wielkiego formatu? Mam wrażenie, że chyba nie tym razem. Po pierwsze gdy spojrzy się na etapowych zwycięzców to mamy uznanych kolarzy (no może poza Juliusem van den Bergiem – pierwsza wygrana w karierze). Po drugie tak samo wygląda rzut okiem na czołówkę klasyfikacji generalnej. No bo czy takie nazwiska jak Almeida, Mohorič, Kwiatkowski, Ulissi, Wellens, Hindley, Teuns, Bauhaus, Gaviria, Arndt czy Cavagna dziwią kogokolwiek? Mikkel Honoré też już nie jest anonimowym zawodnikiem. Czy to oznacza, że nie będzie kogo wpisać do notesika i obserwować jego rozwoju w najbliższych latach? Niekoniecznie. Mnie zostaną w pamięci dwa nazwiska.

Dziewiąte miejsce w klasyfikacji generalnej zajął Brytyjczyk Ben Tulett (rocznik 2001), zaś w szybkich końcówkach z bardzo dobrej strony pokazał się Holender Olav Kooij (również rocznik 2001), drugi i trzeci na finiszach z peletonu. Co warte podkreślenia obydwaj mają już zawdowe kontrakty z drużynami World Tour. Należy jednak przyznać, że jak na to z jaką siłą młoda fala weszła do zawodowego peletonu to dwa nazwiska do wychwycenia to jakoś tak skromnie. Zwłaszcza jak na wyścig, który jak już wspomniałem słynie z wypływania nowych talentów.

     Jeszcze jedna obserwacja, już z trasy czasówki. Jak niezwykłą imprezą, dla tłumów zwykłych ludzi, którzy na co dzień nie zajmują się za bardzo sportem jest wyścig Tour de Pologne. Jak wspaniale dopingowali każdego przejeżdżającego kolarza, a gdy jechała biało-czerwona koszulka okrzyki zagrzewania do walki były jeszcze trzy razy głośniejsze. Ale to jest wartość dodana, której nie da się poczuć, albo zauważyć siedząc przed ekranem. Malkontentom powiem, że cieszmy się, że mamy ten wyścig. Doceniajmy go bardziej bo mam wrażenie, że Ci którzy w ten piękny sport są trochę bardziej wkręceni i powinni bardziej na pewne rzeczy zwracać uwagę bardziej na Tour de Pologne narzekają niż laicy, którzy nie wiedzą o co w tym chodzi. Zwłaszcza, że tegoroczna edycja wyścigu miała trochę inną tożsamość niż ta, którą znaliśmy, a teraz pozostaje nam czekać czym zechce uraczyć nas w przyszłym roku.




Tekst powstał w oparciu o obserwacje wyścigu przez ekran telewizora, oraz obecność przy trasie 6 etapu i rozmowy z innymi kibicami. Niestety bez dostępu do informacji ze środka wyścigu. Bonusami były też wiadomości dziennikarskie, które trafiały na grupę Wkręceni w Kolarstwo na facebooku głównie za sprawą pana redaktora Mariusza Czykiera.

Innymi słowy patrząc przez zwykły pryzmat kibica.

Kolarstwo: Info
20210719_125938.jpg

SKRADZIONA SZANSA I (NIE)SPEŁNIONA NADZIEJA

Opublikowano: 19.07.2021 13:10

     Tour de France 2021 to już historia, kolejna karta do statystyk i wyników. Choć trzeba przyznać, że ta edycja kilka tych naprawdę historycznych statystyk dopisała. Patrzymy już w kierunku Igrzysk Olimpijskich w Tokio. Co nam zostanie po Wielkiej Pętli oprócz wspomnianych już suchych wyników?

     Mnie na pewno przeświadczenie, że tegoroczne Giro d’Italia było o wiele ciekawsze. Patrząc choćby na konkretne momenty jakie zostały mi po tamtym wyścigu, które mógłbym wymienić od razu, a których raczej po Tourze mieć będę, ale dużo, dużo mniej.

Parę podobieństw do Giro wbrew powyższemu zresztą jest. Wyścig znów kończy się niezwykle sprawiedliwie jeżeli chodzi o klasyfikację generalną. Tam na podium skończyło 3 najlepszych i tutaj w moim odczuciu jest podobnie. Tadej Pogačar, Jonas Vingegaard i Richard Carapaz byli w górach zdecydowanie najmocniejsi (a gdyby ktoś bardzo chciał się z tym kłócić to niech sobie sprawdzi wyniki dwóch etapów pirenejskich czyli nr 17 i 18). Zresztą każdy z nich wpisał się też do wspomnianych już przeze mnie historycznych zestawień:

Pogačar jest pierwszym w historii Tour de France kolarzem, który podczas dwóch edycji z rzędu wygrał 3 klasyfikacje. Oczywiście ciężko to porównać z tym co na przełomie lat 60 i 70 robił Eddy Merckx. Fakty są jednak takie, że Belg nawet gdyby uwzględnić jego wiek (bo w tamtych czasach klasyfikacja młodzieżowa nie była prowadzona) to wygraniem generalki, klasyfikacji górskiej i młodzieżowej mógłby się pochwalić tylko raz, w roku 1969, choć oczywiście wygrał wówczas również klasyfikację punktową. Rok później do młodzieżowej już by się nie łapał, a osiągnięcia z 69 roku i zwycięstwa w trzech pozostałych zestawieniach już nie powtórzył.

Vingegaard jest dopiero drugim Duńczykiem (oczywiście po Bjarne Riisie – lata 95 i 96, miejsca 3 i 1), który staje na podium, nie tylko Tour de France, ale Wielkiego Touru w ogóle. Zdumiewające patrząc na fakt jak znakomite pokolenie kolarzy mają Duńczycy choćby obecnie. W przypadku Jonasa jest zresztą osobna analogia do Giro. Dostał swoją szansę podobnie jak Damiano Caruso i „skradł” ją w równie efektowny sposób.

Carapaz jest trzecim w historii kolarzem spoza Europy (pierwszym był Cadel Evans, drugim Nairo Quintana), który skolekcjonował podium we wszystkich trzech Wielkich Tourach. Żaden Nie-Europejczyk jeszcze wszystkich trzech nie wygrał, choć wygląda na to, że ta chwila zbliża się dość szybko, może nawet w tym roku.

     Swoje piękne momenty wyścig na szczęście miał (choć głównie w jego pierwszej części, inna rzecz, że na pierwszych etapach to najbardziej chyba zapamiętaliśmy ilość kraks). Według mnie najpiękniejszą opowieść napisał Mathieu van der Poel. Doceniam również oczywiście historię Marka Cavendisha, ale jakoś nigdy nie byłem aż tak zaangażowany emocjonalnie w jego zwycięstwa. Choć jak mówiłem mam wielki szacunek dla jego osiągnięć. Sam fakt, że między jego pierwszą, a ostatnią (jak na razie, zobaczymy co będzie w przyszłym roku) zieloną koszulką minęło 10 lat daje obraz z jakim osiągnięciem mamy do czynienia. Do tej pory było to 7 lat w przypadku Seana Kelly’ego (1982-1989) i Petera Sagana (2012-2019). Widokami, które zapadły mi jeszcze w pamięć z tego wyścigu to na pewno Ide Schelling, który przez pierwsze 3 dni za każdym razem dał radę zabrać się w odjazd dnia. Brent Van Moer dopędzany przez peleton 200 metrów przed metą (ech, przypomniał się Maciej Bodnar). Dwa etapowe zwycięstwa Mateja Mohoriča, zresztą obydwa na solo. Trzy etapowe zwycięstwa Wouta Van Aerta, i co absolutnie jak na te czasy niezwykłe, każdy w innym terenie. Czy wreszcie (co bardzo mnie ucieszyło) wygrana Bauke Mollemy, który na Giro jechał bardzo aktywnie, zabierał się w odjazdy, próbował, próbował i nic. No, ale już na Tour de France się udało. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie też Alexey Lutsenko ze swoim 7 miejscem w klasyfikacji generalnej. Ciekaw jestem czy to nam coś zwiastuje w kolejnych latach bo Kazach już nie jest aż tak bardzo młodziutki (rocznik 1992).

     Nigdy chyba natomiast nie zrozumiem dlaczego skoro widać, że ktoś jest najmocniejszy w górach i dobrze jeździ na czas to dlaczego nie jest atakowany na innych etapach, pagórkowatych, na rantach, przecież to jest taki sam element kolarskiego rzemiosła, podobnie jak zjazdy.

No bo emocje w całym wyścigu generalnie skończyły się dość szybko, a czy Tadej Pogačar był do pokonania? Może i tak. No, ale nie przy tak jadących rywalach (no i nie pomogła też trasa). Wielka szkoda, że Jumbo zostało tak zdziesiątkowane bo myślę, że nawet bez Rogliča, ale za to z resztą składu mogliby podjąć jakąś próbę rozerwania peletonu jadąc nawet na Vingegaarda. INEOS sprawiał wrażenie drużyny, po pierwsze jadącej bez pomysłu, a po drugie wcale nie tak świetnie trafionej z formą. Nawet Carapaz mimo ataku na Col du Portet nie przekonał mnie, że był w swojej topowej formie. Po prostu nie wyglądał dla mnie na tak mocnego jak podczas Giro 2019 i już. Natomiast w ogóle mam wrażenie, że rywale Pogačara paradoksalnie najbardziej przespali drugi tydzień, bo to był moment na jakąś niekonwencjonalną akcję, zwłaszcza, że przy takiej przewadze lidera nie było już nic do stracenia, a oni odpuścili i pozwolili w drugim tygodniu dyktować UAE takie tempo żeby Pogačar się nie musiał forsować i być spokojnie gotowym na tydzień trzeci. Ale wyglądało to dokładnie tak jak by wszyscy się pogodzili z faktem, że w zasięgu jest co najwyżej drugie miejsce. Tylko, że dla mnie jazdę z takim podejściem się już tak ogląda jakoś z mniejszymi emocjami, oczywiście walka o podium też się liczy, ale jednak co starcie o zwycięstwo to starcie o zwycięstwo. Ja mam ciągle wątpliwości czy to Słoweniec był tak mocny (choć oczywiście wielkie uznanie za to jak się przygotował i zaprezentował, historia napisana), czy rywale tak słabi. Jak oglądałem ten wyścig to cały czas miałem w głowie Tour z 2014 gdy wygrał Vincenzo Nibali. On wtedy też miał wielką przewagę (ba, nad 10-tym wówczas po 19 etapie Zubeldią miał dokładnie taką samą jak teraz po 19 etapach ma Pogačar nad 10-tym Uranem - 16:25), ale wtedy było widać, że o ile Nibali oczywiście był wówczas świetnie przygotowany (podobnie jak teraz Pogačar) to on po prostu nie miał się wtedy za bardzo z kim ścigać i mam wrażenie, że teraz było dokładnie tak samo.

Ciekawi mnie czy w najbliższym czasie, może nawet już w przyszłym roku na trasę Touru nie wrócą bruki, które poprzednio widzieliśmy w latach 2019, 2018, 2015, 2014 i 2010. Tak choćby po to żeby trochę wspaniałemu młodemu Słoweńcowi jednak utrudnić życie.

     Choć od pierwszej tegorocznej czasówki czułem pod skórą, że wyścig ma już zwycięzcę (oczywiście wiele rzeczy mogło się wydarzyć) to przez cały czas miałem nadzieję, że w kontekście walki o tryumf coś jednak się coś wydarzy. Nadzieja jednak się nie spełniła i tym samym po raz drugi z rzędu chwała spływa do Słowenii. Gratulacje zatem dla Tadeja Pogačara i jego kolegów: Rafała Majki, Davide Formolo, Brandona McNulty’ego, Rui Costy, Marca Hirschiego, Mikkela Bjerga, Vegarda Stake Laengena oraz dyrektorów Andreja Hauptmana i Simone Pedrazziniego.




Tekst powstał w oparciu o obserwacje wyścigu przez ekran telewizora, niestety bez dostępu do informacji ze środka wyścigu, czy też możliwości bycia na miejscu. Jedynymi bonusami były nagrania pana redaktora Adama Probosza na kanale youtube TurDeTur oraz wiadomości dziennikarskie, które trafiały na grupę Wkręceni w Kolarstwo na facebooku głównie za sprawą pana redaktora Mariusza Czykiera.

Innymi słowy patrząc przez zwykły pryzmat kibica.

Kolarstwo: Info
IMG_20161220_201759_edited_edited.jpg

DZIWNY, PIĘKNY I SPRAWIEDLIWY WYŚCIG

Opublikowano: 31.05.2021 14:36

     W niedzielę 30-go maja zakończyła się 104 edycja wyścigu Giro d'Italia, który z mojego punktu widzenia był najważniejszym sportowym wydarzeniem miesiąca.
Co z niego zapamiętałem? Z aspektu czysto sportowego największe wrażenie zrobiło na mnie drugie miejsce Damiano Caruso. Kolarza, o którym chyba nikt przed wyścigiem nie mówił w kontekście walki w klasyfikacji generalnej. Ba, przed ostatnim tygodniem wyścigu dalej nie wierzyłem, że jest w stanie dowieźć miejsce na podium. Nawet nie dlatego, że Aleksandr Vlasov, Hugh Carthy, czy Romain Bardet wyglądali na dużo mocniejszych, ale raczej że Włoch po prostu "spuchnie". Sekwencja wydarzeń w drużynie ułożyła się oczywiście po jego myśli i nagle stworzyła się dla niego olbrzymia szansa, ale nie zmienia to faktu, że gdyby "nie miał nogi" to nic by nie zrobił, a on skrzętnie z okazji skorzystał i za to wielkie gratulacje.
     Wspomniałem o okolicznościach w drużynie - to jest druga rzecz, którą będę pamiętał z tegorocznego wyścigu i to już jest refleksja ogólna i bardziej złożony temat. Dokładnie chodzi mi o dziwne ruchy wielu drużyn w peletonie. Miałem wrażenie, że poza INEOS Grenadiers i jednym razem BORA-hansgrohe (gdy etap wygrał Peter Sagan) praca pozostałych ekip nie przynosiła większego efektu. Drużyny pracowały (inna rzecz, że czasami tak żeby zrobić, ale się nie narobić, a najlepiej żeby ktoś zrobił robotę za nas), ale co tego wynikało? Etapowe zwycięstwa z ucieczek na 10-ciu etapach. Jeśli spojrzy się na to na innych trzytygodniowych wyścigach to nie jest to porażająca liczba, ale jednak myślę, że zwycięstwa Taco van der Hoorna, czy Lorenzo Fortunato na długo zostaną w pamięci kibiców kolarstwa.
Druga część tego aspektu, to pozycje liderów ekip, które jak się okazało, nie były wcale tak jasno nakreślone jak się mogło wydawać. George Bennett - Tobias Foss, Giulio Ciccone - Vincenzo Nibali, Joao Almeida - Remco Evenepoel, czy wreszcie ten, który skorzystał najbardziej na tych grupowych zawirowaniach - Damiano Caruso z Mikelem Landą i Pello Bilbao w drużynie. Swoją drogą, od samego początku nie mogłem zrozumieć dlaczego tylu ludzi uwierzyło w przedwyścigowe zapowiedzi, że Remco Evenepoel może walczyć o zwycięstwo, czy o podium. Remco Evenepoel to oczywiście kolarz niezwykły (co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości), ale uważam, że nie było ani jednego logicznego argumentu przemawiającego za tym, że zwycięstwo, czy podium jest możliwe. Te rotacje liderów mogą nasuwać oczywiste przypuszczenia i wyścig być może wyglądałby trochę inaczej, ale jak? To już tylko spekulacje niczym w biathlonie - gdyby nie to jedno pudło...
     Co jeszcze? Młodzi wciąż w natarciu (w czołowej 10-tce jest pięciu kolarzy w wieku 25 lat lub mniej), ale Ci bardziej doświadczeni (powyżej 25 lat również pięciu w "dychu") wciąż dają radę.
Z takich rzeczy, powiedzmy, że z drugiego planu bardzo zostanie mi w pamięci wspaniałe osiągnięcie Attili Valtera, bo nie ukrywam, że trzymam kciuki za tego chłopaka. Nie wydaje mi się żeby to był kolarz na wygranie, czy Top 3 Giro, Toru czy Vuelty, ale etapy, może klasyfikacja górska, może tak jak na Giro koszulka lidera w trakcie wyścigu, może trudniejsze wyścigi klasyczne, może wyścigi etapowe? Myślę, że to wszystko przed nim.
Wielka szkoda, że tylko jeden raz oglądaliśmy w ucieczkach reprezentanta Polski, ale nie można absolutnie powiedzieć, że Biało-Czerwoni przejechali ten wyścig anonimowo bo to ile zdrowia zostawili na szosie pracując dla kolegów widział każdy, a trzeba też pamiętać, że Ci koledzy wygrali łącznie 6 etapów. Każdemu zaznajomionemu z tym sportem nie trzeba tłumaczyć, że zwycięstwo jednostki prawie zawsze jest w mniejszym lub większym stopniu zwycięstwem kolektywu.
   Zmierzając w tym tekście do brzegu jeszcze jedna obserwacja. Egan Bernal, Damiano Caruso, Simon Yates - każdy z nich pojechał bardzo mądry wyścig, każdy na swój sposób i co najważniejsze, każdy proporcjonalnie do formy jaką dysponował. Bernal pierwszą część bardziej aktywnie, łapał przewagę, miałem wrażenie, jakby przeczuwał, że w trzecim tygodniu nie będzie aż tak mocny. Yates - spokojny początek, nie wychylał się, potem  aktywniej, ale sił wystarczyło na trzecie miejsce. Caruso - równo, równo, równo, bez fajerwerków, ale jeszcze raz równo. Przepraszam, doczekaliśmy się jednego fajerwerku na 20 etapie. Reszta kolarzy z czołówki miałem wrażenie, że nie mierzy sił na zamiary, co absolutnie nie jest zarzutem, ale po prostu w mojej optyce również z tego powodu (choć oczywiście nie tylko) podium jest takie, a nie inne - w mojej opinii - bardzo sprawiedliwe, a to jak wiemy w sporcie wcale nie jest częsty przypadek.
     Największe gratulacje dla Egana Bernala, i jego kolegów: Jonathana Castroviejo, Filippo Ganny, Daniela Matineza, Gianniego Moscona, Jhonatana Narvaeza, Salvatore Puccio i Pavla Sivakova (kolejność alfabetyczna) i całej ekipy INEOS Grenadiers z dyrektorami Matteo Tossatto i Dario Cionim na czele.


Tekst powstał w oparciu o obserwacje wyścigu przez ekran telewizora, niestety bez dostępu do informacji ze środka wyścigu, czy też możliwości bycia na miejscu. Jedynymi bonusami były rozmowy z naszymi kolarzami na kanale youtube Eurosportu prowadzone przez pana redaktora Adama Probosza, oraz wiadomości dziennikarskie, które trafiały na grupę Wkręceni w Kolarstwo na facebooku głównie za sprawą pana redaktora Mariusza Czykiera.
Innymi słowy patrząc przez zwykły pryzmat kibica.

Kolarstwo: Info
bottom of page