top of page
football-g2bdd93fe7_1920.jpg

MIĘDZY ADAMEM, A CZESŁAWEM

Opublikowano: 04.01.2022 19:02

     Po tym jak Paulo Sousa dał nogę z naszego pięknego kraju (nie żeby musiał specjalnie się wysilać) przez cały ten kraj, długi i szeroki, toczy się dyskusja kto może, a raczej kto w obecnej sytuacji powinien zostać jego następcą. Biorąc zaś pod uwagę okoliczności wydaje się, że najlepszym kandydatem w perspektywie tego co przed piłkarzami byłby trener reprezentujący opcję polską.

     Łatwo wystąpić z argumentem, że teraz, przed tak ważnymi meczami nie ma co szukać selekcjonera gdzieś indziej, lepiej postawić na „swojaka” bo on po prostu lepiej zna zawodników i łatwiej mu będzie się z nimi dogadać. W ten oto piękny sposób dochodzimy do jakże pięknej i wygodnej selekcji dzięki, której na ten moment eliminujemy wszystkich potencjalnych kandydatów. Zabieg jakże prosty, lekki i przynoszący efekt prawda? Co więcej, w moim mniemaniu naprawdę w swojej prostocie całkiem logiczny.

Kogóż nam w takim razie oferuje nasze krajowe podwórko? Niby tych nazwisk trochę się już w ostatnim czasie słyszało, ale tak naprawdę jeśli chcemy rozmawiać poważnie, a nie prawićR farmazony to nie bierzemy pod uwagę takich nazwisk jak Piotr Stokowiec, Marek Papszun, Jerzy Brzęczek, Jan Urban i jeszcze kilka innych. Realne kandydatury z Polski są w tej chwili dwie: Adam Nawałka i Czesław Michniewicz.

Dlaczego jestem, jak to się u nas zwykło mawiać „team Nawałka”? O ile ważna i przekonująca jest dla mnie argumentacja popierająca akurat tego selekcjonera, mówiąca o tym, że ma doświadczenie jako selekcjoner, pracował z dużą częścią zawodników będących dziś w kadrze i myślę, że potrafiłby skorygować błędy, które popełniał poprzednim razem, bo że analizować i wyciągać wnioski potrafił to myślę, że nikogo nie trzeba przekonywać. Problem był za to taki, że na te analizy potrzebował sporo czasu, gorzej było z reagowaniem w trakcie spotkania i dobrymi zmianami (to trzeba Paulo Sousie oddać, wychodziło mu całkiem nieźle). Choć kto wie, może dzisiaj, po czasie, również ten element u trenera Nawałki wyglądałby lepiej niż poprzednio. To z kolei jak wiemy potrafi też robić Czesław Michniewicz. I jakkolwiek cenię sobie warsztat trenera Michniewicza bo pamiętam co robił z reprezentacją młodzieżową, czy w ostatniej edycji europejskich pucharów to z drugiej strony jest ta fatalna z seria ligowa. Pytanie brzmi, które oblicze trenera Michniewicza jest bliższe prawdy i tego oczywiście nie da się stwierdzić na ten moment bo to są po prostu zupełnie inne ciągi zdarzeń, w których trener funkcjonował. Nie wydaje mi się natomiast żeby moment, w którym w tej chwili jest kadra był właściwy na takie weryfikacje i eksperymenty. I to jest ta koronna kwestia, która w moim mniemaniu przemawia za Adamem Nawałką. Choć uważam, że bardzo ciekawą opcją mogłoby być zestawienie z nim Czesława Michniewicza jako asystenta. Różnie tego rodzaju teamy w historii piłki się sprawdzały, ale kto wie? Taki szalony pomysł.

     Nie mam oczywiście wiedzy co się dzieje na szczeblach decyzyjnych w tej kwestii. Może prezes Cezary Kulesza będzie miał zupełnie inną wizję od tych, które dyskutuje się w przestrzeni publicznej. Może zaskoczy zupełnie innym pomysłem. Ja jednak, gdybym miał wybierać między Adamem Nawałką, a Czesławem Michniewiczem to w obecnej sytuacji postawiłbym na tego pierwszego. Cóż, 19 stycznia wszystko będzie jasne.

Piłka Nożna: Info
football-g2bdd93fe7_1920.jpg

CO Z TYM MUNDIALEM?

Opublikowano: 27.11.2021 14:00

     Czy mamy jakieś szanse żeby pojechać w przyszłym roku do tego Kataru? Z pozoru można powiedzieć, że tak jak drabinka, do której trafiliśmy – średnie. Bo chyba każdy się zgodzi, że jeśli chodzi o skalę trudności tych ścieżek eliminacyjnych to ta pierwsza jest trochę śmiechowa, druga, tak jak wspomniałem średnia, a trzecia śmiercionośna. Więc pod kątem losowania mogło być lepiej, ale mogło też być dużo, DUŻO, gorzej.

     No, a tak już całkiem poważnie. Ktoś już zauważył, że jedyna różnica w składzie naszego losowania w stosunku do EURO 2012 to fakt, że zamiast Grecji mamy Szwecję, czyli jest gorzej. Tamten turniej skończyliśmy z czwartym miejscem w grupie, dwoma punktami i bilansem bramkowym 2 do 3. To jest coś co nie napawa optymizmem. Na szczęście od tamtych wydarzeń minęło już prawie 10 lat, więc dużo rzeczy się zmieniło. No, ale pytanie brzmi, co, u kogo, i w którym kierunku.

Pierwsza drużyna jaka nam się trafiła do wzięcia na tapet to Rosja. W pięciu meczach po 1993 roku (umówmy się, wliczanie reprezentacji ZSRR do tych statystyk to jest kompletny absurd).

Jedni i drudzy po jednym razie wygrywali mecze u siebie. W pozostałych trzech (2 w Polsce, 1 w Rosji) padały remisy. Ten ostatni całkiem niedawno gdyż był to czerwcowy, towarzyski mecz we Wrocławiu przed Euro. To jest akurat doby przyczynek do tego żeby mieć jakąś bazę do analizy.

Przyjmijmy założenie, że pokonamy Rosjan. Co dalej? Szwecja lub Czechy. Z kim lepiej? Ja od samego początku mówiłem, że bardzo chciałbym uniknąć Szwecji. Nawet bardziej niż Portugalii (której nie raz w ostatnich latach napsuliśmy krwi). Bo Szwecja to taki rywal, który nam absolutnie nie pasuje. Ostatnia wygrana to rok 1991, później jeden remis, a tak poza tym to niestety regularnie zbieramy oklep. Nie, że przegrywamy po wyrównanym meczu, bo to się zdarzyło raz, na ostatnim Euro, tylko zbieramy oklep, 5:0, 1:0, 2:0, 3:0, 2:0, 3:1. Naprawdę ciężko to inaczej nazwać. Uniknięcie Szwecji oczywiście jest możliwe jeśli Ci przegrają u siebie z Czechami. Czy Czesi to dużo lepsza opcja od Skandynawów. Może nie dużo, ale jednak lepsza. Problemem będzie jeśli nasi południowi sąsiedzi zagrają na przykład tak jak na ostatnim Euro z Holandią to jakoś czarno to widzę. Co gorsza niestety mam takie wrażenie, że zarówno Szwecja jak i Czechy są drużynami bardzo dobrze poukładanymi taktycznie i umiejącymi się ustawić pod konkretnego rywala. Czy my będziemy w stanie to zrobić, nie chcę powiedzieć, że nie, ale o ile pierwsza przeszkoda na drodze do MŚ w Katarze wydaje się być do przejścia (choć z Rosją też z powodzeniem można odpaść), o tyle ta druga, obojętnie kto się nią nie okaże już nie specjalnie. Różnica jest taka, że zagrać ze Szwecją to będzie bardzo źle, a z Czechami tylko trochę źle.

     Przed barażami mówiłem, że w związku z tym kto tam trafił to na wygranie jednego meczu jeszcze nas stać, ale żeby pojechać do Kataru na końcu już trzeba będzie wygrać z kimś poważnym. I nie wydaje mi się, że my temu zadaniu sprostamy. Choć żeby nie było, jestem w stanie sobie wyobrazić scenariusz, w którym dzieje się inaczej. Gdyby jednak się nie udało to chociaż będziemy oglądać turniej w dobrym towarzystwie. Bo jakoś ciężko mi zapłakać nad tym, że Portugalczyków lub Włochów zabraknie bo jedni i drudzy utrudnili sobie sprawę na własne życzenie. „Niewykorzystane okazje się mszczą” i jak widać nie przystaje to stwierdzenie tylko i wyłącznie do sytuacji boiskowych.

Do marca jest oczywiście dużo czasu, dużo się może wydarzyć i jeśli się pomylę to będę bardzo zadowolony i posypię sobie głowę popiołem. I gdzieś tam w głębi kibicowskiego serca liczę na to, że rzeczywiście będę musiał to zrobić.




Tekst powstał w oparciu o obserwacje meczów poszczególnych reprezentacji, przez ekran telewizora, niestety bez dostępu do informacji ze środka wydarzeń, czy też możliwości bycia na miejscu. Jedyny bonus to opinie ekspertów z audycji na Kanale Sportowym w serwisie youtube. Innymi słowy patrząc przez zwykły pryzmat kibica.

Piłka Nożna: Info
Piłka Nożna: Info

TURNIEJ PEŁEN NIESPODZIANEK

Euro 2020 z perspektywy obserwatora-laika

Opublikowano: 12.07.2021 20:15
Dostępny również na stronie:

https://cyfrowymokiem.pl/2021/07/12/turniej-pelen-niespodzianek/?fbclid=IwAR1ucwsrAi_TuA0y5ePGc2EQkn3bINX0oZSO-YEsMiBDt9cnJHmi0JnGPpI

Nie jestem ekspertem. W kwestii piłki nożnej jestem zwykłym facetem po 30-tce, który lubi od czasu do czasu obejrzeć ciekawy mecz.

Natomiast uwielbiam śledzić duże imprezy. W ostatnich kilkunastu latach nie przegapiłem żadnych igrzysk olimpijskich, mundiali ani właśnie turniejów UEFA Euro.

Nie robiłem notatek.

Podsumowuję na gorąco to, co najbardziej utkwiło mi w głowie po tych trzydziestu dniach piłkarskiego święta Starego Kontynentu.

Reanimacja na murawie

Ten obraz trudno będzie wyrzucić z pamięci. I choć pewnie wielu z nas wolałoby, żeby już o tym nie gadać, to trudno przemilczeć tak niecodzienną sytuację w tym tekście.

Końcówka pierwszej połowy meczu Dania-Finlandia. Christian Eriksen bez żadnego większego powodu pada na murawę. Leży.

Sędzia przerywa grę. Po chwili do leżącego zawodnika podbiegają służby medyczne. Ku przerażeniu nie tylko zawodników na boisku, ale także kibiców zgromadzonych na trybunach i przed telewizorami, rozpoczyna się akcja reanimacyjna. Chwilę później widać, jak medycy łapią za zestaw AED.

Zawodnicy tworzą mur wokół całego zdarzenia, by odciąć Christiana od gapiów. Widać łzy w oczach kolegów z drużyny. Ma się wrażenie, że każda minuta trwa co najmniej godzinę.

W mojej głowie pojawiały się myśli o tym, jak długo można reanimować człowieka tak, żeby nie doszło do trwałych uszkodzeń mózgu. Po kilku minutach myślałem o najgorszym. I o tym, jak to odbije się na obrazie całego turnieju.

Po jakimś czasie (który wydawał się wiecznością) dotarła wreszcie informacja: Christian Eriksen żyje i jego stan jest stabilny. I to był moment, w którym spora część Europy solidarnie zrobiła: „Ufff!”.

Kolejne zaskoczenie nastąpiło kilkadziesiąt minut później, gdy okazało się, że Duńczycy i Finowie dokończą mecz jeszcze tego samego wieczoru.

Nie mam zamiaru wdawać się w zbędne dywagacje co do tego, czy były naciski i czy decyzja była słuszna. Mecz rozegrano. Szału nie było po żadnej ze stron. Było to dziwne i pewnie zostanie odnotowane gdzieś drobnym tekstem w annałach turnieju. Za parę lat pewnie niewielu będzie to pamiętało.

Za to mi na długo zapadną w pamięć gesty solidarności wobec Eriksena. To, że każda drużyna, która mierzyła się w fazie pucharowej z Danią wręczała przeciwnikom koszulki swojej reprezentacji z nazwiskiem "Eriksen" i numerem 10 podpisane przez swoich zawodników. Drobny, a piękny gest.

Powiew zmian w rozkładzie sił
Dla mnie zaskakujące było to, jak wiele reprezentacji, które jeszcze do niedawna rozstawiały innych po kątach, pożegnało się z turniejem najpóźniej w 1/8 finału.  Jeśli miałbym przed turniejem zrobić listę silnych według mnie, to wymieniłbym (w porządku alfabetycznym) Anglię, Belgię, Chorwację, Francję, Hiszpanię, Holandię, Niemcy, Portugalię i Włochy.

W ćwierćfinale nie zobaczyliśmy m.in. Portugalii. Obrońcy tytułu co prawda odpadli w pojedynku z Belgami, którzy podobno mieli być faworytami turnieju, ale jednak jest to niespodzianka.

W 1/8 finału odpadła również Holandia, nie dając rady Czechom.

Chorwaci również nie zdołali przebrnąć przez 1/8 finału. Tutaj silniejsza okazała się Hiszpania, której odpadnięcie też byłoby zaskoczeniem.

Niemcy ulegli Anglikom. Wydaje mi się, że jeszcze niedawno mówilibyśmy o sensacji. Ale czuć, że niemiecka maszyna nieco się zatarła. Ktoś ostatnio żartował, że Niemcy nie potrafią grać bez Podolskiego i Klose. No cóż, jeśli tak się sprawy mają, to ja tylko chciałem nadmienić, że nie zgadzam się na oddanie Niemcom Lewandowskiego i Piątka… Milik też zostaje jak coś.

Największy szok 1/8 finału to dla mnie porażka Francuzów ze Szwajcarami. Mówimy tu o aktualnych mistrzach świata pokonanych przez reprezentację, która może i nie jest słaba, ale do niedawna nie podejrzewałbym jej o obecność w światowej czołówce.

Zatem z mojej listy „silnych” do ćwierćfinału nie dotarło aż pięć z dziewięciu drużyn. Owszem, trzy z nich uległy innym drużynom z tego zestawienia, ale to nadal pozostawia dwie reprezentacje pokonane przez przeciwników teoretycznie słabszych od siebie.

Ciekawe jest również to, że do ćwierćfinału prześliznęła się Ukraina, pokonując po drodze Szwedów.

Turniej zmarnowanych „jedenastek”…

Wielu znawców mawia, że rzut karny to jeszcze nie bramka. Jednak zaskakująca była skuteczność tego powiedzenia w trakcie niedawno zakończonego turnieju.

Wśród rzutów karnych „z gry” na 16 podyktowanych aż 5 zostało obronionych a 2 niecelne. Jeśli chodzi o karne strzelane po dogrywce w fazie pucharowej, to na 38 strzałów niewykorzystanych było aż 14. Sporo z nich nie wpadło z powodu skutecznej interwencji bramkarza.

…i bramek samobójczych

Pierwszą taką bramkę już w meczu otwarcia strzelił turecki zawodnik Demiral, tym samym otwierając wynik spotkania. Dziwne otwarcie turnieju piłkarskiego rozgrywanego w dziwnych czasach.

Tutaj należy wspomnieć ogromnego pecha naszego bramkarza, Wojciecha Szczęsnego. Zapisze się on w historii jako pierwszy bramkarz, który na turnieju Euro „zdobył” bramkę samobójczą. I choć pewnie opinie są podzielone, ja osobiście bym naszego bramkarza nie winił. W moim odczuciu po prostu miał pecha.

W międzyczasie samobója strzelili sobie Niemcy w spotkaniu z Francuzami. Kilka dni później bardzo podobną bramkę samobójczą strzelili sobie Portugalczycy w meczu z Niemcami. W tym spotkaniu Portugalia trafiła do własnej bramki aż dwa razy.

Natomiast do listy, którą Szczęsny otworzył, za chwilę postanowili dopisać się Hradecky, bramkarz Finów, oraz Dubravka, bramkarz reprezentacji Słowacji. I jego bramka samobójcza była zdecydowanie bardziej „efektowna”.

Słowacy w tym samym meczu dołożyli jeszcze jednego samobója.

A to wszystko tylko w fazie grupowej.

Listę bramkarzy z bramkami samobójczymi postanowił jeszcze uzupełnić bramkarz Hiszpanów, Unai Simon, który popełnił szkolny błąd przy przyjęciu piłki od swojego obrońcy.

Do tego jeszcze jeden samobój w ćwierćfinale Szwajcaria-Hiszpania i jeden w półfinale Anglia-Dania.

Łącznie na turnieju bramek samobójczych padło jedenaście. Z czego aż cztery w wykonaniu bramkarzy.

Przypomnę tylko, że do tego turnieju żaden bramkarz nie „zdobył” na Euro samobója. A w ogóle trafień do własnej bramki w całej historii UEFA Euro do tej pory było tylko dziewięć.

Dwa oblicza Polaków

Po meczu Polska-Słowacja moje myśli były zapewne podobne do tych, które miała większość Polaków. „Blamaż”, „Niech się nawet nie rozpakowują”, „Po co tam w ogóle jechaliśmy”, „Ale wstyd”.

I przychodzi dzień meczu Hiszpania-Polska. Z jednej strony niepokój. „Przecież jak zagrają tak, jak ze Słowacją, to to będzie rzeź niewiniątek”.

Ale nie! Ten mecz oglądało się w napięciu i z wciąż narastającym zaskoczeniem! Tak, jakby ktoś przez te kilka dni podmienił nam kadrę. 1:1 z Hiszpanią! To było naprawdę coś.

Niektórzy twierdzą, że to dlatego, że Krychowiak nie grał. Tym bardziej z niepokojem czekaliśmy na „drugi mecz o wszystko”. Bo jeśli zagrają tak, jak z Hiszpanią, to jest nadzieja, a jeśli tak jak ze Słowacją, to będzie dramat.

Matematyka przed meczem mówiła, że w tej grupie może wydarzyć się absolutnie wszystko.

I chociaż wyjść z grupy się nie udało, to ja osobiście uważam, że odpadliśmy walcząc do końca. A mecz ze Szwecją dostarczył nam naprawdę sporo emocji.

I tylko jedna myśl kołatała po wszystkim w głowie: „Gdyby nie ten mecz ze Słowakami…”

Football zaliczył Brexit

W trakcie meczu finałowego na trybunach zauważyłem kibica z flagą Włoch i napisem „Football is coming Rome”. I ten kibic wykrakał.

Od ostatniego mundialu w Rosji coraz głośniej po Europie niesie się hasło „Football is coming home”, wieszczące tendencję wzrostową jakości gry „synów Albionu”, jak lubią ostatnio mawiać o Anglikach komentatorzy sportowi. I ten finał to potwierdza.

Nie zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że Anglia nie zasługiwała na ten finał. Może nie grali z finezją, ale grali do bólu skutecznie. Do półfinału nie stracili żadnego gola, a w sumie w całym turnieju Pickford pozwolił się pokonać tylko dwukrotnie (pomijamy tutaj oczywiście rzuty karne po dogrywkach).

Tak samo nie przyznam racji tym, którzy twierdzą, że Włosi grali ładniej. Bo brzydkiej gry w ich meczach nie brakowało.

Obie drużyny zasługiwały na zwycięstwo w tym turnieju, a liczba dogrywek i konkursów rzutów karnych w przekroju całego turnieju pokazuje, że takich drużyn zasługujących na finał było jeszcze kilka.

Te dwie wybrnęły z fazy pucharowej zwycięsko i spotkały się w finale. Finale, który zakończył się konkursem rzutów karnych po ponad 130 minutach gry zakończonej rezultatem 1:1. A same rzuty karne wyłoniły mistrza Europy wynikiem 3:2, gdzie aż cztery strzały zostały obronione, a jeden z nich był niecelny.

Za półtora roku w Katarze

I to również dość zgrabnie podsumowuje ten turniej. Turniej pełen niespodzianek. Turniej rozgrywany w dziwnych czasach.

Ja wciąż czekam na trofeum reprezentacji Chorwacji. W ostatnich latach pokazali, że ich na to stać, ale ciągle brakuje tej słynnej „truskawki na torcie”. Ich mecz z Hiszpanią był dla mnie najciekawszym spotkaniem turnieju.

Może doczekam się chorwackiego tryumfu w Katarze pod koniec przyszłego roku?

Tomasz Szołtysek

Zdjęcie432.jpg

IDIOTYCZNY TURNIEJ PIĘKNYCH HISTORII, STRACONYCH SZANS I SZACHÓW

Opublikowano: 12.07.2021 13:55

     Zakończyło się właśnie Euro 2020 rozgrywane w roku 2021. Kurz po futbolowej wojnie opadł, jedni liżą rany, inni z dumą wstawili trofea z tej zwycięskiej wojny w swoich gablotach. Jakie ja zachowam wspomnienia?

     Po pierwsze już przed mistrzostwami miałem takie poczucie, że rozgrywanie tego turnieju w 12 krajach (ostatecznie w 11) chyba będzie dziwne. Wiele się nie pomyliłem (bo okazało się idiotyczne). W przypadku kibiców, którzy śledzili mistrzostwa tylko i wyłącznie przed ekranami telewizorów było to oczywiście nieodczuwalne, ale Ci którzy na mecze jeździli mówili raczej zgodnie, że spowodowało to brak odczuwania atmosfery piłkarskiego święta (z drobnymi wyjątkami, jak Kopenhaga) oraz duże logistyczne wyzwania (tu akurat jeździć nie trzeba było, żeby na to wpaść). Argument Michela Platiniego o rozlaniu atmosfery na całą Europę okazał się więc delikatnie mówiąc chybiony. Jeśli już chcieliśmy iść w tym kierunku chyba lepiej by było żeby rozegrać turniej na przykład w sześciu krajach (w tym niekoniecznie wybierać Azerbejdżan), tak aby każda grupa rozgrywała swoje mecze w jednym, fazę pucharową ograniczyć już tylko do dwóch państw, no i faktycznie wzorem siatkówki swoiste „Final Four” w jednym mieście.

Aczkolwiek też nie mam przekonania 100% do takiej opcji bo mimo wszystko argumentem na nie są bezwzględne statystyki. 27 meczów, które miały gospodarza z końcowym bilansem 14 zwycięstw, 6 remisów, 7 porażek (w tym chyba tylko jedna z tych siedmiu tzn. Danii z Finlandią była niespodziewana) i 42-26 w bramkach (choć paradoksalnie najważniejszy mecz gospodarze przegrali). Do tego wszyscy półfinaliści fazę grupową rozgrywali u siebie (nawet gdyby np. Szwajcarzy, którzy oblecieli Europę wzdłuż i wszerz byli kosztem Hiszpanii to i tak byłoby 3 do 1). Wnioski niech każdy wyciągnie sobie sam.

     Po drugie będę ten turniej pamiętał z wielu pięknych historii poszczególnych reprezentacji. Poczynając od tych, które odpadły w fazie grupowej: Węgrów (którzy napsuli faworytom mnóstwo krwi o mały włos z tej grupy wychodząc) oraz debiutujących Finów (którym nie było niestety dane cieszyć się z debiutu w wielkiej imprezie tak jak by tego chcieli bo z powodów naturalnych w ogóle nie mieli do tego głowy i było mi ich po ludzku żal, że odpadają bo mecz z Rosją mógł się skończyć inaczej).

Idąc dalej, do drużyn, które spokojnie mogły dotrzeć dalej, jak Austria (skazywana na porażkę, choć mogli pokonać Włochów, no, ale to i tak najlepszy wynik Austrii w historii ich występów na Mistrzostwach Europy) i Szwajcaria (choć będę się upierał, że to Francja ten mecz przegrała na własne życzenie, ale mimo wszystko wyeliminowanie Mistrzów Świata mówi samo za siebie, a i z Hiszpanią też bardziej zasłużyli na zwycięstwo).

Były też piękne historie drużyn, które jak dla mnie osiągnęły wynik ponad stan jak Ukraina (po wymęczonym 2:1 z Macedonią i bezbarwnej porażce z Austrią nie wierzyłem w pokonanie Szwecji mimo dobrego meczu na inaugurację), Czechy (olbrzymie gratulacje za mecz z Holandią, która jednak była zdecydowanym faworytem) czy Walia (sami Walijczycy podkreślali, że cieszą się z awansu do 1/8 finału).

     Była też cała masa niewykorzystanych szans, wspomniana już Finlandia, Rosja (po dwóch meczach 3 punkty, na koniec klęska z Duńczykami), Macedonia (która w debiucie mogła przywieźć chociaż punkt z Ukrainą), Szkocja (po meczu z Anglią wydawało się, że mogą osiągnąć więcej, a tymczasem z Chorwacją 1:3), Węgry, Austria, Szwajcaria (o których też już pisałem), Chorwacja (która gdyby wykorzystała swoje szanse z początku dogrywki pewnie poszłaby dalej), czy wreszcie reprezentacja Danii, która moim zdaniem mogła ten turniej nawet wygrać.

W tym gronie trzeba też zapisać reprezentację Polski. Nazwijmy rzeczy po imieniu, porażka ze Słowacją była absolutnie kompromitująca bo przegraliśmy z drużyną, która w marcu remisowała z Maltą i Cyprem, a my (wbrew narracji z którą się spotkałem, że my w tym meczu byliśmy lepsi i przegraliśmy przez głupie błędy, no do cholery nie) zagraliśmy po prostu w tym meczu dramatycznie źle (choć nie kupuję też, że wygrana by nam coś zapewniła bo wcale nie jest powiedziane, że po pokonaniu Słowacji zdobylibyśmy punkty na Hiszpanii lub Szwecji, a z 3 punktami można było z tej grupy nie wyjść). Potem dość niespodziewanie wywalczyliśmy sobie szansę z Hiszpanami, ale niestety nie udało nam się jej wykorzystać choć do ostatniej chwili było to możliwe. Dziwne było tylko, że generalnie prawie wszyscy założyli przed ostatnim meczem, że Szwedzi wyjdą defensywnie i chyba nikt nie pomyślał o tym co będzie jak oni nas od razu zaatakują.

     Dwie reprezentacje jakoś tak dla mnie „odbębniły” swój udział w tym turnieju, tzn. Niemcy (gdy weźmie się pod uwagę co się działo w Rosji 3 lata temu i postawę Węgrów podczas zakończonego właśnie Euro to Niemcy się i tak powinni cieszyć, że wyszli z grupy, będą pewnie niedługo znowu groźni, ale zobaczymy jak szybo) i Portugalczycy (też mogli z grupy nie wyjść). No i tak żeby mieć wszystkich na rozkładzie zdecydowanie pod kreską Turcja – dla mnie najsłabsza drużyna tego turnieju.

     Jeśli chodzi o medalistów (chyba nigdy nie przestanę ubolewać nad tym, że na Euro już od dawna nie ma meczu o trzecie miejsce) to absolutnie nie mogłem w trakcie turnieju zrozumieć dlaczego tak dużo ludzi uwierzyło drużynie Hiszpanii, która mimo imponujących wyników (10 goli w dwóch meczach) nie rozegrała w tym turnieju według mnie ani jednego dobrego meczu. Bo nie były takimi starcia ze Szwecją i z Polską. Mecz ze Słowacją trzeba w o ogóle wyrzucić poza nawias bo było widać, że Słowacy absolutnie wysiedli kondycyjnie i myślę, że tamtego dnia dużo drużyn strzeliło by im dużo bramek. Wynik z Chorwacją był wysoki bo Chorwacja jest drużyną, która raczej idzie na wymianę ciosów i przed meczem można było założyć, że ten wynik wysoki będzie (sam stawiałem 3:2 dla Chorwacji), a w dodatku Hiszpanie dali się dogonić z dwubramkowego prowadzenia. No i wreszcie gdyby Szwajcarzy trochę celniej strzelali karne to oni by tych Hiszpanów wyrzucili, bo Ci mimo przewagi nie byli w stanie zadać decydującego ciosu.

Dania, miała chyba za sobą całą Europę, ale mimo wspaniałego rozpędu, w ćwierćfinale odniosłem wrażenie, że kończy im się paliwo. I chociaż bilans z początku eliminacji do Mistrzostw Świata w Katarze (3 zwycięstwa, bramki 14-0) jest imponujący i trochę nie rozumiem traktowania Danii w półfinale jako sensacji to też trzeba pamiętać, że trafili do „lepszej” części drabinki. Z Anglią było już widać, że tego paliwa im zabrakło, im dłużej trwał mecz, tym było gorzej natomiast wielkie gratulacje dla Duńczyków za początek meczu i całkowite zdominowanie gospodarzy.

Włosi, grali bardzo przekonująco od samego początku, choć mieli potknięcie z Austrią, a Hiszpania w półfinale, w mojej opinii była lepsza (swoją drogą to niezły paradoks, że Hiszpanie zagrali na tym turnieju jeden dobry mecz, a właśnie ten mecz przegrali).

Anglicy chyba ani razu, może poza meczem Ukrainą nie sprawili, że mogłem z pełnym przekonaniem powiedzieć, że ta drużyna idzie po złoto. Jakoś tak mnie trochę nużyła ta Anglia, mimo że gra bardzo skutecznie.

     W finale mieliśmy dwie drużyny z najlepszymi defensywami, z najmniejszą liczbą straconych goli (tutaj pada wyświechtane stwierdzenie, że turniej wygrywa się defensywą) i dwie drużyny z najszerszymi ławkami rezerwowych. W przekroju całego turnieju uważam, że Anglicy zasłużyli bardziej na ten tytuł. Włosi w fazie pucharowej tylko jeden mecz wygrali w regulaminowym czasie gry, ćwierćfinał z Belgią), a Anglicy 3 zwycięstwa, remis w finale i bilans bramkowy 10-2. Powiem może coś niepopularnego, ale właśnie dlatego w finale bliżej mi było do Anglii (choć to pewnie też kwestia mojego charakteru żeby robić na przekór). Większość ludzi widziała w Anglikach tych złych, a we Włochach tych dobrych i ta ogólna narracja sprawiła, że tym drugim jakoś bardzo szybko zapomniano ostatnie fragmenty meczu z Belgią. Stawianie tak kategorycznie tak silnej barykady, że Ci są fair, a Ci nie, uważam, że było właśnie wcale nie oddające rzeczywistości. Nie zmienia to wszystko jednak faktu, że w sporcie na koniec liczy się wynik, a nie sprawiedliwość, a ten mówi nam, że po 53 latach po raz drugi w historii mistrzami Europy zostali Włosi i dla nich wielkie gratulacje.

     51 meczów, 142 strzelone bramki, średnia 2,78 na mecz, najwyższa jeśli chodzi o wielkie turnieje w XXI wieku i 4 najwyższa jeśli chodzi o Mistrzostwa Europy (ale tutaj mówimy o latach 60, 64 i 76 kiedy turniej był rozgrywany w formacie 4 drużyn grających łącznie 4 mecze).

     I mam jeszcze taką myśl, że na przestrzeni lat bardzo zmienił się futbol, który z pozoru wydaje się prostą grą, a mam wrażenie, że stał się trochę takimi specyficznymi szachami, detale taktyczne, ciągłe roszady w ustawieniach, przemielony do znudzenia temat 3 stoperów z wahadłowymi, ilość zmian jaką można teraz dokonać w trakcie meczu, przewidywanie ruchów przeciwnika i jeszcze masa innych. I mam takie wrażenie, że w tym konkretnym aspekcie świat trochę nam na razie odjechał i choć nie jest to może jakiś wielki dystans do nadrobienia to trzeba zrobić wszystko żeby go zmniejszać (do czego uważam, że na szczęście jest potencjał) bo ani się nie obejrzymy, a możemy zostać nie tylko za czołówką, ale i za peletonem .


Tekst powstał w oparciu o obserwacje meczów przez ekran telewizora, oraz regularne oglądanie programów „Eurodebata” w TVP, „Moc Euro” i „Mecz dnia” w Kanale Sportowym. Niestety bez dostępu do informacji ze środka turnieju, czy też możliwości bycia na miejscu. Innymi słowy patrząc przez zwykły pryzmat kibica.

Piłka Nożna: Info
bottom of page